2007/04/06

Wielki Piątek (1 Pt 2,20b–24)

I Piotra 2, 20b–24

PRZY KOŃCU CZASÓW MILIONY LUDZI ZGROMADZIŁY SIĘ NA ROZLEGŁEJ PRZESTRZENI PRZED BOŻYM TRONEM. WIELU Z NICH, OŚLEPIONYCH ŚWIETLISTĄ JASNOŚCIĄ, PRÓBOWAŁO SIĘ COFNĄĆ, ALE NIEKTÓRZY Z PRZODU SKUPILI SIĘ W MAŁE GRUPKI; DALECY OD POKORY, W ZAPAMIĘTANIU DYSKUTOWALI ZAWZIĘCIE.

– JAK BÓG MOŻE NAS OSĄDZAĆ? CÓŻ ON WIE O CIERPIENIU? – PYTAŁA ZUCHWALE MŁODA BRUNETKA. PODWINĘŁA RĘKAW KOSZULI, BY POKAZAĆ WYTATUOWANY NA RAMIENIU NUMER Z NAZISTOWSKIEGO OBOZU KONCENTRACYJNEGO. – BYLIŚMY TERRORYZOWANI... BICI... TORTUROWANI... AŻ W KOŃCU UMIERALIŚMY!

W INNEJ GRUPIE JAKIŚ MURZYN ROZPIĄŁ KOŁNIERZYK. – A CO POWIECIE NA TO? – ZAWOŁAŁ, POKAZUJĄC ZAROPIAŁĄ BLIZNĘ WOKÓŁ SZYI. –ZLINCZOWALI MNIE! NIE ZA ŻADNE PRZESTĘPSTWO, TYLKO ZA TO, ŻE JESTEM CZARNY!

W NASTĘPNEJ GRUPCE JAKAŚ NASTOLATKA W CIĄŻY SZLOCHAŁA: – PRZECIEŻ ZOSTAŁAM ZGWAŁCONA. DLACZEGO MAM TERAZ CIERPIEĆ? TO NIE BYŁA MOJA WINA...

NA CAŁYM OGROMNYM OBSZARZE WIELE BYŁO PODOBNYCH GRUP. WSZYSCY LUDZIE MIELI PRETENSJE DO BOGA ZA ZŁO I CIERPIENIE, JAKIE PANOWAŁO NA ŚWIECIE. JAK DOBRZE MUSIAŁO SIĘ ŻYĆ BOGU W NIEBIE, GDZIE WSZYSTKO JEST PIĘKNE I DOSKONAŁE, GDZIE NIE MA BÓLU ANI STRACHU, GŁODU ANI NIENAWIŚCI. CO BÓG MOŻE WIEDZIEĆ O TYM, CO CZŁOWIEK W ŻYCIU WYCIERPIAŁ? A SAM SZCZELNIE ODGRODZIŁ SIĘ OD TEGO WSZYSTKIEGO.

POSTANOWIONO WIĘC, ŻE KAŻDA Z TYCH GRUP WYŚLE SWOJEGO PRZEDSTAWICIELA, WYBRANEGO SPOŚRÓD TYCH, KTÓRZY DOŚWIADCZYLI NAJWIĘKSZEGO CIERPIENIA. ZACZĘLI WYSTĘPOWAĆ PO KOLEI: ŻYD, MURZYN, JAPOŃCZYK Z HIROSZIMY, JAKIŚ ARTRETYK POTWORNIE ZDEFORMOWANY CHOROBĄ, UPOŚLEDZONE DZIECKO, KTÓREGO MATKA ZAŻYWAŁA W CIĄŻY NARKOTYKI... ZGROMADZILI SIĘ NA BOKU I ODBYLI NARADĘ. W KOŃCU ZDECYDOWALI SIĘ PRZEDSTAWIĆ BOGU SWOJE STANOWISKO. BYŁO ONO RACZEJ JASNE:
ZANIM BÓG BĘDZIE MÓGŁ OSĄDZIĆ LUDZI, MUSI DOŚWIADCZYĆ TEGO WSZYSTKIEGO CO ONI. WYROK BRZMI: WYSŁAĆ BOGA NA ZIEMIĘ – NIECH TAM ŻYJE JAK CZŁOWIEK! NIECH URODZI SIĘ ŻYDEM. NIECH NAWET FAKT JEGO NARODZIN BĘDZIE PODEJRZANY. NIECH CIĘŻKO PRACUJE I NIECH NIKT TEGO NIE DOCENI, A NAWET NAJBLIŻSZA RODZINA NIECH UWAŻA GO ZA NIESPEŁNA ROZUMU. NIECH ZDRADZĄ GO JEGO NAJBLIŻSI PRZYJACIELE. NIECH ZOSTANIE NIEWINNIE OSKARŻONY, NIECH OSĄDZĄ GO NIESPRAWIEDLIWIE ORAZ NIECH ZOSTANIE SKAZANY PRZEZ STRONNICZY SĄD. NIECH BĘDZIE TORTUROWANY. NA KONIEC NIECH SIĘ PRZEKONA, CO NAPRAWDĘ ZNACZY BYĆ CAŁKOWICIE SAMOTNYM. WTEDY DAMY MU UMRZEĆ. NIECH UMRZE TAK, ŻEBY NIE BYŁO ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI CO DO JEGO ŚMIERCI. NIECH BĘDĄ OBECNI ŚWIADKOWIE, KTÓRZY TO POTWIERDZĄ.

GDY JUŻ WSZYSCY PRZEDSTAWICIELE LUDZKOŚCI DODALI SWOJE DO WYROKU, ZOSTAŁ ON WOBEC WSZYSTKICH ODCZYTANY. WŚRÓD ZGROMADZONYCH TŁUMÓW DAŁ SIĘ SŁYSZEĆ GŁOŚNY POMRUK APROBATY. ALE JAKOŚ ZARAZ POTEM NASTAŁA DŁUGA CISZA. NIKT NIE WYPOWIEDZIAŁ ANI JEDNEGO SŁOWA. NIKT SIĘ NIE PORUSZYŁ. NAGLE BOWIEM WSZYSCY ZROZUMIELI, ŻE TEN WYROK ZOSTAŁ JUŻ NA BOGU WYKONANY.


Ta historia bardzo dobitnie przypomina nam momenty, gdy sami w głębokim cierpieniu przeżywamy chwile zwątpienia, bądź gdy nawet skarżymy się Bogu, że nas opuścił w naszej męce, zapominając przy tym, że skazanie na potworność cierpienia faktycznie zostało już na Bogu wykonane.

Podczas porannego kazania usłyszeliśmy, iż krzyż i cierpienie należą do drogi Jezusa Chrystusa tak, jak i do naszej wiary. Zjawisko cierpienia dotyka każdego z nas. Cierpieniem może być trudne dzieciństwo, które zaowocowało emocjonalnym niepokojem, towarzyszącym człowiekowi przez całe życie. Cierpieniem może być wrodzone upośledzenie umysłowe czy psychiczne. Cierpieniem może też być nagła choroba, zwolnienie z pracy, niespodziewana utrata bliskiej osoby. Być może żyjemy samotnie wbrew naszej woli, jesteśmy ofiarami nieszczęśliwej miłości, udręki w małżeństwie czy depresji.

W Biblii na każdej niemalże stronie znajdujemy słowa mówiące o grzechu i cierpieniu, jednak ich celem nie jest wyjaśnianie pochodzenia tych rzeczy, lecz udzielenie nam pomocy w ich pokonaniu. Ogólnie rzecz biorąc cierpienie jest obcym elementem w świecie stworzonym przez Boga i dla cierpienia nie będzie już miejsca w Królestwie Bożym. Jest ono często wynikiem grzechu, czy to naszego, czy też innych ludzi. Należy jednak pamiętać, że tak, jak w przypadku Joba, nie każde osobiste cierpienie jest wynikiem osobistego grzechu. Cierpienie może być także wynikiem ludzkiej wrażliwości na ból, albo wytworem środowiska, jak powodzie, huragany czy trzęsienia ziemi.

Jaki więc związek zachodzi pomiędzy cierpieniami Chrystusa a naszymi cierpieniami? W jaki sposób krzyż może przemawiać do nas, pogrążonych w bólu? Przygotowałam sześć możliwości odpowiedzi na tak postawione pytanie:

Po pierwsze: krzyż Chrystusa jest zachętą do cierpliwej wytrwałości. Pomimo iż cierpienie powinniśmy uznawać za zło, a więc zdecydowanie się mu sprzeciwiać, to jednak zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba je realnie przyjąć. Niezasłużone cierpienie jest elementem chrześcijańskiego powołania, skoro sam Chrystus cierpiał za nas, pozostawiając nam wzór i nakłaniając nas, byśmy podążali Jego śladem. On dał przykład zarówno wytrwałości, jak i zaniechania odpłaty, co może nas zachęcać w naszym chrześcijańskim biegu. Możemy „patrzeć na Jezusa”, gdyż On „wycierpiał krzyż, nie bacząc na hańbę”.

Po drugie: krzyż Chrystusa jest ścieżką wiodącą nas do dojrzałości w świętości. Czytamy w Liście do Hebrajczyków „I chociaż był synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał, a osiągnąwszy pełnię doskonałości, stał się dla wszystkich, którzy są Mu posłuszni sprawcą zbawienia wiecznego” (5,8–9). Otóż cierpienia Jezusa były sprawdzianem, w którym Jego posłuszeństwo stało się w pełni dojrzałe, czyli doskonałe. Jeśli więc cierpienie było środkiem, dzięki któremu bezgrzeszny Chrystus stał się dojrzały, tym bardziej my potrzebujemy tego środka ze względu na naszą grzeszność. Tak, jak cierpienie doprowadziło Chrystusa do dojrzałości poprzez posłuszeństwo, podobnie prowadzi ono do dojrzałości i nas wierzących, przez wytrwałość. Myślę nawet, że dzięki doświadczeniom większość z nas zgodzi ze stwierdzeniem, że choć cierpienie może nie być twórcze samo w sobie, to człowiek nie wzrasta bez cierpienia.

Po trzecie: krzyż Chrystusa jest symbolem cierpienia w służbie. Jezus cichy w swym charakterze i postępowaniu oraz łagodny w kontaktach z innymi został powołany przez Jahwe, by przywieźć Izraela z powrotem do Boga i żeby być światłem dla narodów. Wytrwał w swym zadaniu, choć Jego plecy znosiły chłostę, choć ludzie rwali Jego brodę i pluli Mu w twarz. Został poprowadzony jak jagnię na rzeź i umarł, ponosząc grzechy wielu. Wyraźnie widzimy w obrazie Jezusa, że cierpienie i służba, męka i misja są ze sobą połączone. A wiemy przecież, że dzisiaj misja sługi, polegająca na zaniesieniu światłości narodom, jest powierzona Kościołowi – czyli tobie i mnie. Tak, jak ziarno musi obumrzeć, aby wydać plon, tak sługa musi cierpieć, jeżeli chce przynieść światłość narodom. Trudno czasem jest przyjąć lekcję, jakiej udziela nam ziarno pszenicy. Ale faktycznie śmierć jest czymś więcej niż drogą do życia – jest tajemnicą obfitego plonu. Jeżeli ziarno pszenicy nie znajdzie się w ziemi i nie obumrze, będzie tylko pojedynczym ziarnem. Jeżeli jednak obumrze, zwielokrotni się. Dlatego cierpienie jest nie tylko integralną częścią służby, ono jest niezbędne dla służby owocnej i skutecznej.

Po czwarte: krzyż Chrystusa jest nadzieją ostatecznej chwały. Jezus, widząc swe zmartwychwstanie, wyraźnie wybiega wzrokiem poza samą śmierć, a swą chwałę dostrzega ponad cierpieniem. I rzeczywiście, to nadzieja chwały sprawia, że cierpienie również i dla nas może stać się możliwe do zniesienia. Pamiętajmy jednak, że Pismo nie daje nam wolnej ręki, abyśmy wedle uznania twierdzili, iż każde ludzkie cierpienie prowadzi do chwały. Jezus zapowiadając wojny, trzęsienia ziemi i klęski głodu, mówił o nich jako „początku boleści” zwiastującego koniec świata. Niemniej zapowiedzi te nie odnoszą się do zbawienia poszczególnych ludzi.
Oczywiście bardzo łatwo jest teoretyzować. Gorzej natomiast, kiedy tracimy z oczu cel naszej wędrówki, kiedy zapada nieprzenikniona ciemność, ogarnia nas przerażenie i nie widać żadnego promyka, który dawałby nam choć cień nadziei, że cierpienie może jednak przynieść pozytywny rezultat. Jedyne, co możemy w takich chwilach uczynić, to przylgnąć do krzyża, bowiem sam Jezus pokazuje, że błogosławieństwo przychodzi przez cierpienie.

Po piąte: krzyż Chrystusa jest podstawą racjonalnej wiary. Wszelkie cierpienie fizyczne i emocjonalne stanowić będzie z pewnością próbę dla naszej wiary. Krzyż Chrystusa zapewnienia nas, że zupełną niemożliwością są klęska sprawiedliwości lub porażka miłości, ani teraz, ani w dniu ostatecznym. Gdy zatem w cierpieniu i boleści szatan nachodzi nas z myślami, byśmy złorzeczyli Bogu, to my przypomnijmy sobie kim jest ten, który nas kusi. Czy przypadkiem nie jest on już pokonany, przez Chrystusa zwyciężony? Zatem najrozsądniejszą rzeczą jest ufać Bogu.

Krzyż nie rozwiązuje problemu cierpienia, ale daje nam właściwą perspektywę patrzenia na cierpienie. Ponieważ Bóg zademonstrował swą świętą miłość i sprawiedliwość w wydarzeniach krzyża, żadne inne wydarzenie, obojętnie czy osobiste czy na skalę globalną, nie może tego przekreślić ani temu zaprzeczyć.

Ostatnim sposobem powiązania cierpień Chrystusa z naszymi jest Jego krzyż, będący dowodem na to, że Bóg w swej miłości solidaryzuje się z nami w naszym cierpieniu. Ponieważ to nie żądło cierpienia jest samo w sobie nieszczęściem. Nie jest nim nawet ból czy niesprawiedliwość, lecz pozorne opuszczenie przez Boga w cierpieniu. Ból można znieść, ale obojętności Boga – nie. Czasami wyobrażamy sobie, ze Bóg drzemie sobie smacznie na bujanym fotelu, lub że wcale nie interesuje Go fakt, iż na ziemi miliony ludzi umierają na przykład z głodu, czy jako ofiary niesprawiedliwych konfliktów. Bywa, że myślimy o Nim jako o widzu, który w zaciszu własnego bezpieczeństwa niemalże napawa się obserwowanym spektaklem zatytułowanym „cierpienie świata”. Ale krzyż zadaje kłam tej straszliwej karykaturze Boga. Nie można wyobrażać Go sobie w fotelu na biegunach, lecz na krzyżu. Bóg, który dopuszcza, abyśmy cierpieli, kiedyś sam cierpiał w Chrystusie, a obecnie dalej cierpi – wraz z nami.

Czasami czujemy się w cierpieniu tacy przybici, przygnębieni i bezsilni. A co ma powiedzieć Chrystus, który został przybity do krzyża? Lecz zesłanie Jezusa na ziemię i Jego krzyżowa śmierć, to jest właśnie Boża metoda na nasz grzech i cierpienie. Choć jest okropna ze względu na męczeństwo Jezusa, jest ona ze wszech miar adekwatna do naszego położenia. Wejście Boga w naszą okropność i cierpienie, jest adekwatne poprzez doznanie takiej egzystencji, jaką my mamy. Dlatego i w taki sposób, Jezus Chrystus stał się Bogiem do spraw ludzkich. Jest jedynym i najlepszym specjalistą w tej dziedzinie. I jeśli faktycznie czujemy się przybici pewnymi sprawami, przylgnijmy do krzyża, bowiem On to już wszystko wycierpiał a teraz nam pomoże to przetrwać. Pamiętajmy także, że ta Boża metoda jest nie tylko adekwatna do naszej doli tu i teraz, ale była niezbędna dla naszego zbawienia na wieki.

Dziękujemy Ci, Boże, że nie uratowałeś sam siebie i nie zstąpiłeś z krzyża, dziękujemy Ci, że nie jesteś tylko tam, gdzie dzieją się cuda, ale także tam, gdzie ludzie cierpią. Daj, byśmy w pokorze przyjmowali każde chwile Twojej bliskości, jak i Twojego milczenia.
Amen.