2009/05/10

Na scenie wielkiego teatru (1 Moj. 2,4b-9.15)

1 Moj. 2,4b-9.15

NA SCENIE WIELKIEGO TEATRU POJAWIA SIĘ CZŁOWIEK. KURTYNA STWORZENIA JUŻ DAWNO WZBIŁA SIĘ W GÓRĘ, ORKIESTRA ZACZĘŁA GRAĆ: SŁYCHAĆ PTASIE TRELE, RŻENIE KONI, POPISKIWANIE MAŁYCH MYSZEK. SCENOGRAFIA JEST SKROMNA: DRZEWA, DOM I POLE. NIC WIĘCEJ. DOPIERO NA ZNAK REŻYSERA CZŁOWIEK ROZPOCZYNA PRACĘ: MA UPRAWIAĆ OGRÓD I STRZEC GO. ZAKASAŁ JUŻ RĘKAWY, SIĘGNĄŁ PO ŁOPATĘ. CZAS PŁYNIE. NAWET WIDZ Z OSTATNIEGO RZĘDU DOJRZY, JAK ÓW CZŁOWIEK CIĘŻKO PRACUJE. JEDNAK TEN SZYBKO SIĘ MĘCZY, TRUDZI. PRZYSTANĄŁ NA CHWILĘ, OTARŁ POT Z CZOŁA.

PO JAKIMŚ CZASIE NAGLE CZŁOWIEK ROZGLĄDA SIĘ WOKÓŁ SIEBIE, JAKBY POTRZEBOWAŁ SUFLERA, NAWET WŚRÓD WIDZÓW SZUKA PODPOWIEDZI – CZYŻBY ZAPOMNIAŁ SWOJEJ KWESTII? ZDAJE SIĘ BYĆ ZUPEŁNIE ZAŁAMANY. WIDZOWIE SĄ ZDEGUSTOWANI. DZIWIĄ SIĘ, JAK ON W OGÓLE MÓGŁ DOSTAĆ TĘ PRACĘ?

ZBLIŻA SIĘ PRZERWA W PRZEDSTAWIENIU.

Czy wy, drogie siostry i bracia, nie znajdujecie w tym obrazie czegoś znajomego? Ja często zachowuję się jak ten człowiek.

Po nawróceniu dostałam angaż w filmie dokumentalnym pt. "Moje życie z Chrystusem", ale co jakiś czas zapominam swojej roli. Nie wiem co mam robić, jak się zabrać do danego zadania, gubię się. Mnóstwo różnorakich trosk i zmartwień powoduje we mnie ogromne zmęczenie. Zanim jeszcze zaczęłam porządnie pracować, już mam ochotę iść na emeryturę. Często chciałabym wziąć urlop, urlop od odpowiedzialności, od podejmowania decyzji, urlop od innych ludzi. Przeżywam trudności ze znalezieniem i określeniem swojego miejsca, myśli o przyszłości napawają mnie lękiem. Już pod koniec tego miesiąca rozpoczyna się moja ostatnia sesja egzaminacyjna, zbliża się termin obrony magisterskiej. Jednak największą moją troską jest jednak pytanie: Co dalej mam robić po studiach? Nowa praca.. ale jaka? Nowe miejsce zamieszkania, ale gdzie? Założenie rodziny, większa odpowiedzialność. Martwię się.

To są tylko moje troski. A wasze? Każdy z nas ma lub miał problem ze znalezieniem swojego miejsca, swojego powołania, sensu w życiu.

W wersecie 4 podstawy dzisiejszego kazania czytamy: Takie były dzieje nieba i ziemi podczas stworzenia. Niebo i ziemia. Popatrzcie - Bóg dokładnie zadbał o to, byśmy mogli twardo i bezpiecznie stąpać po ziemi i mieli dach nad głową. To są dwa punkty odniesienia, które określają przestrzeń, w której żyjemy. To jest nasze miejsce. A między tą ziemią a niebem jest duża przestrzeń, w której możemy się realizować, realizować nasze powołanie. To na początek. Czytajmy dalej.

W dniu, kiedy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, a jeszcze nie było żadnego krzewu polnego na ziemi ani nie wyrosło żadne ziele polne. bo Pan Bóg nie spuścił deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał rolę, a tylko mgła wydobywała się z ziemi i zwilżała całą powierzchnię gleby.

Jedną z innych ludzkich trosk jest niepokój przed samotnością, strach, że przy realizacji naszego powołania jesteśmy pozostawieni sami sobie. A już na pierwszych kartach Pisma Świętego Bóg stara się nas zapewnić, że On nam na bieżąco i nieustannie towarzyszy, wspiera nas zza kulis, podpowiada ze Swojej budki suflera.

Nam daje prawo i wspaniały przywilej pracy, uprawiania roli, jednak pamiętajmy, iż to On zsyła deszcz. Składając to ważne zadanie w nasze ręce, Bóg nie chciał nikomu z nas ubliżyć. To nie jest z Jego strony niegrzeczne. I, co więcej, nie chodzi o to, że mamy się zabrać za ten trud uprawiania roli, bo taki jest nasz obowiązek. On otwiera szeroko ramiona i mówi: "chodź, pokażę ci jak to zrobić", albo lepiej - "zrobimy to razem". Nasza codzienna praca i wszystkie te, zarówno regularne, jak i nagle pojawiające się zajęcia są po prostu kolejnym miejscem Bożego działania, miejscem, w którym deszcz błogosławieństw pada na potrzebującą tego glebę.

Odczytany opis aktu stworzenia jest napisany z innej perspektywy niż pierwszy, zawarty w poprzednim rozdziale, ale jest też jego rozwinięciem. Punkt ciężkości nie zasadza się tu na stworzeniu świata w ciągu siedmiu dni, na rozróżnianiu stwarzanych istot czy precyzyjnym opisie wydarzeń, jak to ma miejsce w pierwszym rozdziale Genesis. Tutaj, począwszy od 4. wiersza 2. rozdziału najważniejszy jest człowiek. Mowa jest o Bogu w stosunku do Jego ludu.

Ta niesamowita wiadomość o tym, że "Bóg wchodzi w relację z człowiekiem" puszczona w obieg wszechświata i czasu rozpoczyna się właśnie od aktu stworzenia człowieka. Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. To ładna gra słów. Adam, czyli po hebrajsku ziemianin, człowiek, został stworzony z Adamah – z ziemi. Nie tylko ciało, ale także imię zostało wzięte z ziemi.
Ziemia, rozumiana jako synonim naszego powołania czy pracy, jest tu ukazana w bardzo pozytywny sposób. W wersecie 15 czytamy, że Pan Bóg osadził człowieka w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i strzegł. Mamy zajmować się swoimi zadaniami na tej ziemi także dlatego, że ta ziemia jest nasza. Ponieważ my jesteśmy z tej ziemi. Nawet nasze imię z niej pochodzi.

Gdy w pokorze przyjmiemy i zaakceptujemy Boże prowadzenie, wtedy odkryjemy, gdzie jest nasze miejsce. Zrozumiemy, że naszym powołaniem jest po prostu życie, jak czytamy w 7 wersecie: wtedy stał się człowiek istotą żywą. Nasi rodzice, dzieci, małżonkowie, pracodawca, przyjaciele, znajomi... ci wszyscy to jest właśnie nasze środowisko, nasz Eden, w którym Bóg nas osadza, ogród, który mamy pielęgnować i strzec. Bóg powierza nam tak wiele. Dzieli się z nami Swoim stworzeniem i udostępnia przestrzeń do życia. Więcej – dzieli się z nami Swoim Duchem, umożliwia poznanie Jego doskonałego planu miłości i sprawiedliwości, utrzymuje przy życiu, udostępnia swoją Opatrzność i pozostaje w bliskim kontakcie.

Ponadto - Bóg jest w stanie troszczyć się o nasze życie. On wie, co dla nas dobre i co jest złe. Jeśli chcemy dobrze funkcjonować w tym świecie, musimy naśladować instrukcje Twórcy, metodę, którą przeznaczył dla świata i metodę, którą nam wyznaczył. A posławszy Jezusa, otworzył drogę powrotu do Siebie, umożliwił i pokazał sposób, w jaki człowiek może do Niego wrócić. Ze starego, upadłego świata, który stworzył, wprowadza w życie nowe stworzenie (II Kor. 5,17). Nowe stworzenie to determinacja Boga, by nie porzucić starego stworzenia. Ponieważ Bóg jest Stwórcą, jest też w stanie być Zbawicielem.

Adam był Bożym pracownikiem. Miał rozsądnie zarządzać Bożymi zasobami. My także bądźmy tego świadomi. W końcu, mamy tylko to, co Bóg dał nam do zrobienia. Być może Bóg dał nam jakąś działalność, obojętnie czy w biurze w drapaczu chmur, czy na gospodarstwie na szerokiej równinie. Być może opiekujemy się domem, być może jeszcze się uczymy, albo jesteśmy na emeryturze czy rencie - wszędzie sytuacja jest taka sama. - Nadal pracujemy dla Boga. To On nas wynajął i nie zerwał z nami umowy.

I sprawił Pan Bóg, że wyrosło z ziemi wszelkie drzewo przyjemne do oglądania i dobre do jedzenia oraz drzewo życia w środku ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. On będzie nam błogosławił, tak jak sprawił, że ogród Eden był piękny, a jego owoce dobre do jedzenia. Pośrodku ogrodu były dwa drzewa i tylko z jedno z nich Adam i Ewa mogli zrywać owoce. W naszym życiu jest podobnie. Drzewem, który stoi w samym centrum naszego życia, ma być krzyż Jezusa Chrystusa. Stwórca nie tylko wyposażył nasz Eden w zwierzęta i roślinność, ale i w to najważniejsze, w Zbawiciela, który jest także naszym suflerem, przewodnikiem w życiu.

PRZERWA W PRZEDSTAWIENIU ZARAZ SIĘ SKOŃCZY. WIDZOWIE UDADZĄ SIĘ POWOLI NA SWOJE MIEJSCA. WSZYSCY SĄ CIEKAWI, CZY AKTOR ZDĄŻYŁ ZAJRZEĆ DO SCENARIUSZA I DOUCZYŁ SIĘ SWOJEJ ROLI.
MY NIE MUSIMY ZAPOMINAĆ NASZEJ KWESTII, GUBIĆ SIĘ. ZIEMIA, POD NASZYMI STOPAMI, TO JEST NASZA ZIEMIA. A NIEBO NAD NAMI NALEŻY DO NASZEGO OJCA. NIE JESTEŚMY TU OBCY I NIE JESTEŚMY DLA NIEGO OBCY.
Amen.


Życie na poczekaniu, Wisława Szymborska

Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki.
Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka,
zgadywać muszę wprost na scenie.

Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.

Nie do cofnięcia słowa i odruchy,
nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany -
oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu,
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!
A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem.
Czy to w porządku - pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).
Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam.