2007/09/02

Być bogatym w Bogu (Łk. 12,13–21)

Łk. 12, 13–21

Zanim przejdziemy do omawiania dzisiejszego podobieństwa, przeanalizujmy sytuację, w jakiej zostało ono wypowiedziane. Na początku 12. rozdziału Ewangelii Łukasza możemy przeczytać o tym, jak Jezus mówi do wielkiego ludu, by się nie bać się poświęcić wierze swoje życie, by nie bać się złych ludzi – bo ci mogą ubliżyć tylko ciału. Mamy myśleć jedynie o Bogu, który rozstrzyga o całej naszej przyszłości. O życiu wiecznym, które Bóg obiecał tym, którzy pozostaną Mu wierni.

Mówi się, że w obliczu śmierci wszystko zmienia się nie do poznania. W zagrożeniu życia człowiek jest zdolny zaprzeć się sam siebie, swojego sumienia. Ale Jezus zna jeszcze wyższą wartość niż szacunek do siebie. Śmierci nie musi bać się ten, kto boi się Boga. A tą bojaźnią przed Bogiem nie jest paniczny strach, ale szacunek, respekt i oddanie względem Boga. Nie ma potrzeby bać się śmierci albo złych ludzi, skoro o naszej przyszłości decyduje jedynie Bóg!

Jezus mówi o tych ważnych tematach, ponieważ one także osobiście Jego dotyczą. Idzie do Jerozolimy naprzeciw własnemu cierpieniu i śmierci, przygotowuje więc na podobne sytuacje swoich uczniów, którzy także będą cierpieć prześladowanie.

Dziś za wiarę, dzięki Bogu, nie jesteśmy już prześladowani. Ale strach o życie nie minął. Nasi przyjaciele, a czasem i my sami jesteśmy zagrożeni chorobami nowotworowymi. Kiedy zasiadamy za kierownicą nigdy nie wiemy, czy wrócimy zdrowi. W każdej chwili może runąć nam wszystko, za co dotąd Bogu dziękowaliśmy. Ale i wtedy aktualne są słowa Jezusa: Nie bójcie się! Nie bójcie się chorób, wybuchów ani pijanych kierowców. Nie bójcie się o to, co może się wam stać. Bójcie się tylko Boga. Wasze życie nie jest w rękach złych ludzi ani okrutnych przygód – o waszym życiu i przyszłości rozstrzyga tylko Bóg. Jego się trzymajcie, bo wszystko inne minie.

Właśnie w środku tej mowy Jezusa przyszedł ktoś z tłumu, przerwał Jego nauczanie i powiedział: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem”. Ten człowiek w ogóle nie wie o czym jest mowa! Kiedy Jezus mówi o życiu i śmierci, o istocie i sensie życia, ten człowiek myśli tylko o pieniądzach! Jakie to płytkie i przyziemne. Ale jakie to jest jednocześnie ludzkie i normalne! Przecież to są rzeczywiście ludzkie problemy, właśnie nad takimi sprawami zamartwia się dusza. Nie wiecznością, ale majątkiem. Nie Bogiem, ale dziedzictwem. I nie zmieniło się to ani trochę przez te dwa tysiące lat. Posiadłość, pieniądze, prawa autorskie, testament i dziedzictwo… – to wszystko także dziś zajmuje ludzkie myśli i burzy rodziny – jakby ludzie nie mieli nic ważniejszego od majętności.

Jezus się broni. Odmawia rozwiązania tego drobiazgu. Nie chce być i nie będzie naszym adwokatem. Są rzeczy, które musimy sami rozwiązać. Podział dziedzictwa jest uwarunkowany ugodą albo ustanowionym prawem. Kto się pokłócił z bratem musi to rozwiązać albo osobiście, albo w sądzie. Ten człowiek przyszedł pod nieprawidłowy adres. Ale Jezus ostatecznie jednak mu pomoże. Jakkolwiek nie w sprawie spadku, ale w tym, aby przeanalizował swoje życie. Jezus nie da się wciągnąć do niekończących się sporów o dziedzictwa, ale dobrze rozumie problemy ludzi i umie nam pomóc.
Tyle, że inaczej, niż tego oczekujemy.

Problemem tego człowieka nie jest, że może być bogaty, ale że uparcie o to zabiega. Zyskanie i utrzymanie majątku stało się głównym sensem jego życia. Zamiast przyjść i zapytać Jezusa, co ma zrobić, aby otrzymać życie wieczne, pyta, jak może dostać swoją część. Co prawda przynajmniej jest szczery. My może umiemy udawać, że nie zależy nam wcale na majątku, ale jeśli chodzi o wypłatę, nagrodę lub podwyżkę, jeśli można kupić coś taniej, albo nawet dostać za darmo, zapominamy o całym Bożym świecie. Wszystko jest podporządkowane temu, co sobie kupimy albo zaoszczędzimy. To jest jak zaraza, która opanowuje człowieka i mało kto może się na nią uodpornić.

Ale Jezus mówi: Człowieku, kto mnie ustanowił sędzią? On nie chce nas sądzić, ani się nad nami wywyższać. Chce nas z tego błędu wyprowadzić. Swoim podobieństwem o bogaczu pokazuje nam marność takiego chciwego postępowania. Człowiek uparcie trzyma się swojej mocy i swojego majątku, bo tym stara się zamaskować strach przed śmiercią, z którą nie może dać sobie rady.

Ale strach nie jest dobrym doradcą. Wiedzie do egoizmu, obojętności, rozczarowania i pogardy. Opanowuje człowieka, który polega sam na sobie i nie widzi żadnej trwałej przyszłości przed sobą. Kiedy człowiek zapomni o Bożym powołaniu do życia wiecznego, które daje zupełnie inną perspektywę, albo je ignoruje, jego myślenie zaczyna się poruszać w błędnym kole. Przeczytane dziś podobieństwo Jezusa może nas z tego koła wyciągnąć.

Czytamy w tym podobieństwie, że był pewien bogaty człowiek, do którego uśmiechnęło się szczęście. Jego pole obrodziło jak nigdy przedtem i w pierwszej chwili nie wiedział co ma z tym nadmiarem począć. Nie miał go nawet gdzie złożyć. Wiedział, że taki urodzaj zdarza się raz na całe życie. Nie miał żadnych długów, powodziło mu się do tej pory w miarę dobrze. Ten nadzwyczajny dar od Boga, którego sam nie potrzebował, mógł spokojnie rozdać tym, który już tyle szczęścia nie mieli. Mógł się z nimi radować i przyjaźnić przez wiele dni. Ale bogacz wymyślił coś lepszego. Wolał raczej zburzyć swoje stodoły i postawić większe, tylko po to, by móc to wszystko zachować dla siebie. Kiedy policzył ile zgromadził stwierdził, że właściwie już nie musi przez kilka najbliższych lat w ogóle pracować. To go oczarowało. Wyobrażenie pełnych magazynów pozbawiło go wszelkich obaw o przyszłość. Stodoły zastąpiły mu Pana Boga, którego teraz już właściwie w ogóle nie potrzebował, bo przecież miał wszystko.

Czy nie zastanawia nas fakt, że bogacz postanowił zburzyć wszystkie stodoły? Czyż nie mógł sobie pozwolić na wybudowanie kolejnego, nie niszcząc pozostałych? Być może faktycznie nie miał miejsca, być może chciał zagospodarować również przestrzeń nad powierzchnią ziemi i wybudować nie tylko większe ale i wyższe spichlerze. Ale abstrahując od tych dociekań, Jezus chciał przez to również pokazać nam ludzki nawyk burzenia, wyprzedzający wszelkie chęci budowania kontaktów i stosunków międzyludzkich.

Może jest to przejaskrawiony obraz, ale nie zmienia to faktu, że również my tak czasem uważamy. Chcemy być samowystarczalni. Sami sobie wierzyć, sami siebie móc obronić i się zabezpieczyć. A jedyne, co nas z tego błędu może wyprowadzić, to świadomość naszej skończoności. Dopiero wizja śmierci burzy nam domek z kart i pomaga zacząć myśleć inaczej.

Przypomnijmy sobie jakiś wypadek samochodowy. Kierowca wpada do rowu, wjeżdża w drzewo tym samym niszcząc doszczętnie auto, ale sam wychodzi z tego bez szwanku. Jaka to jest wtedy ulga! Z jaką miłością i szczęściem wtedy mówimy: „nie martw się o samochód, przecież to tylko blacha. Najważniejsze, że tobie się nic nie stało!” Strata pieniężna może i jest wysoka, ale jest to wtedy drobiazg w porównaniu ze zdrowiem kierowcy.

A teraz wyobraźmy sobie jeszcze rozmowę dwóch osób, młodego i starszego, już doświadczonego wiekiem mężczyzny. Młodzieniec mówi: „wyuczę się zawodu”. Starszy człowiek zaś pyta: „A co potem?” „Potem rozwinę interes”. „A potem?” „Na pewno stanę się sławny”. „A potem?” „Zestarzeję się, pójdę na emeryturę i będę korzystać z pieniędzy, które nazbieram na koncie bankowym”. „A potem?” „No cóż, chyba pewnego dnia umrę”. „No a potem?” – usłyszał młody człowiek ostatnie już, niepokojące pytanie.

Żaden samochód, dom, dziedzictwo, żadna funkcja czy kariera nie mogą się mierzyć z tym najwyższym darem, który otrzymaliśmy od Boga – naszym własnym życiem i obietnicą wieczności. Życiem z przyszłością.

Zwróćmy jeszcze uwagę na 21. werset tekstu kazalnego. „Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty.” Mowa tu jest o gromadzeniu skarbów, czyli o czynności, bowiem człowiek musi się ciężko napracować, by móc żyć dostatnie. Przeciwstawione jest to byciu bogatym u Boga. Byciu, co znaczy, że człowiek nie jest w stanie zapracować na Królestwo Boże. Życie wieczne jest darem od Boga.

Nie jest ważne, czy jesteśmy bogaci na ziemi. Ważne jest jaką cenę ma nasze życie w Bożych oczach. Pan Jezus nas uczy, że z perspektywy przyszłości, z punktu widzenia Bożego Królestwa najwyższy priorytet ma inwestowanie w stosunki międzyludzkie. To jest sensem wezwania: idź i rozdaj wszystko co masz. Nie chodzi o to, by pozbawić się bezsensownie majątku i o nic więcej się już nie troszczyć. Bóg dał nam życie, abyśmy żyli dla drugich. Nasi bliźni, to są właśnie te stodoły, do których mamy wkładać nasze plony. Wszystko inne rozpłynie się jak para nad garnkiem. Niechaj słowa Jezusa będą dla nas zachętą w tę Niedzielę Diakonii, do służby miłosierdzia, do której, poprzez wyznawaną wiarę jest zobowiązany każdy chrześcijanin.
Amen.